Za nami pierwszy odcinek drugiego sezonu serialu Detektyw, serialu, który niektórzy nazywają najlepszą telewizyjną serią wszech czasów. Bez względu na to, czy komuś podobał się bardziej, czy mniej, faktem jest, że serial cieszył się olbrzymią popularnością. Czynników, które na to wpłynęły, było wiele. Po pierwsze klimat: powolny, stonowany, melancholijny, poruszający. W natłoku seriali, w których non-stop coś się dzieje, Detektyw skłaniał do refleksji. Po drugie odwołanie się do mrocznych fascynacji, brutalne zbrodnie, filozoficzne oraz teologiczne rozważania - to coś, czego również nie znajdziemy w każdej telewizyjnej produkcji. Wysublimowane zdjęcia, znakomita muzyka, angażująca i wciągająca historia. Ten serial dopięty był na ostatni guzik. Ale byli jeszcze oni: Matthew McConaughey i Woody Harrelson - panowie, którzy stworzyli genialne kreacje, jedne z najlepszych w ich karierze. To dzięki nim śledziliśmy tę opowieść z tak dużym zainteresowaniem. Wszystko to złożyło się na serial, który udowodnił, że nie tylko kino już się liczy. Udowodnił, że ambitni twórcy mają miejsce do snucia historii na własnych prawach, wychodząc daleko poza czystą rozrywkę nawet w tak komercyjnej stacji, jak HBO. Coś, na co nigdy nie mogliby sobie pozwolić w kinie.
Ci, którzy śledzili losy tego serialu z zainteresowaniem wiedzą, że w drugim sezonie niestety nie ujrzymy już tych samych bohaterów i wcielających się w nich aktorów. Przyznam, że dla mnie to przykra informacja, trudno było mi sobie wyobrazić Detektywa bez Harrelsona i McConaugheya. Zupełnie nowa historia, nowy reżyser, nowi aktorzy - to budziło moją ciekawość, ale i strach, że to już nie będzie to samo. Pozostał tylko Nic Pizzolatto - scenarzysta i twórca serialu. Czy to wystarczy, by znów powstał serial, który podbije serca widzów? Cóż, przekonamy się już niebawem. Na razie mamy za sobą pierwszy odcinek nowej serii, który jeszcze niewiele nam mówi, ale może już sugerować pewną jakość.
Na początek intro. Równie dobre, co w pierwszym sezonie. Widać, że stoją za nim odpowiedni ludzie. Jest klimatyczne, stonowane, mroczne. Opatrzone muzyką Leonarda Cohena "Nevermind" robi piorunujące wrażenie. Niektórzy fani są wściekli z powodu wykorzystania piosenki Cohena zamiast pojawiającej się w zwiastunie tajemniczej "The Only Thing Worth Fighting For" autorstwa młodziutkiej Lery Lynn. Moim zdaniem jednak "Nevermind" pasuje tu bardzo dobrze.
O samej fabule na dobrą sprawę trudno jeszcze powiedzieć cokolwiek sensownego. Poznajemy losy czterech osób, z czego na razie najmocniej zaakcentowana jest historia detektywa Raya Velcoro granego przez Colina Farrella. To przygnębiony mężczyzna, zmagający się z demonami przeszłości (jego żona została zgwałcona, a on wychowywał jej dziecko, które następnie chciała mu odebrać), nie panujący nad swoimi emocjami, nadużywający alkoholu, samotny. Farrell interesująco kreuje postać oszukanego przez życie człowieka, który sam nie był w porządku. Na razie to jednak za mało, by powiedzieć coś więcej.
Rachel McAdams wciela się w szeryf Ani Bezzerides, która nie potrafi ułożyć sobie życia osobistego. Kłóci się z siostrą, która uzależniona jest od narkotyków, a teraz wplątuje się jeszcze w występy w filmach pornograficznych. Ich ojciec, guru religijnej sekty, zdaje się być odcięty od ich życia. Bezzerides sprawia wrażenie pracoholiczki, której życie zdążyło już dać w kość. Podobnie jak Velcoro, Bezzerides to na razie także postać schematyczna, choć McAdams ma potencjał by ją rozwinąć. Zobaczymy, jak dalej potoczą się jej losy.
Trzecim stróżem prawda w nowym sezonie Detektywa jest policjant drogówki Paul Woodrugh, grany przez Taylora Kitscha. Moim zdaniem to na razie najsłabsza postać. Podobnie jak inni bohaterowie, posiada swoją tajemnicę, niemniej aktorsko rozgrywa całość na jednej minie i na razie trudno mi uwierzyć, by w następnych odcinkach pokazał coś więcej. Jego bohater zostaje wysłany na przymusowy urlop po tym, jak na jaw wyszła jego niewyjaśniona sytuacja, w której podobno dał się przekupić propozycją seksualną.
Z kolei najbardziej przekonuje mnie postać gangstera-biznesmena Franka Semyona, w którego wciela się Vincent Vaughn. Kojarzony do tej pory z rolami w niezobowiązujących komediach wciela się w postać eleganckiego człowieka, starającego się o zajęcie wysokiej pozycji w mieście. Otoczony brudnymi sprawami, odgradza się od nich garniturem. Jest spokojny, ale z pewnością niebezpieczny - mówią o tym jego oczy. Semyon jest bardzo ambitny i wbrew pozorom sprawia wrażenie najnormalniejszego z całej czwórki. Pragnie zalegalizować swój biznes, jednak tajemnicza śmierć partnera krzyżuje jego plany.
Wspomniana śmierć, a w zasadzie morderstwo, krzyżuje także losy wszystkich bohaterów. Każdego z nich poznajemy na zakręcie, w trudnym życiowym położeniu. W kolejnych odcinkach przekonamy się, dokąd zaprowadzi ich sprawa, która właśnie zaczęła dotyczyć ich wszystkich.
Wierzcie mi, że oprócz samej ponurej, brutalnej historii, niewiele zostało tutaj z pierwszego Detektywa. Inny jest reżyser - za pierwsze odcinki drugiej serii odpowiada Justin Lin, czyli pan od kilku części Szybkich i Wściekłych. To może budzić obawy, ale po pierwszym odcinku jestem spokojny, Lin nie dał się porwać adrenalinie i robi na razie to, co jego poprzednik - prowadzi spokojną narrację i skrupulatnie, powoli zawiązuje intrygę. Nie ma już filozoficznych rozważań i metafizycznej chmurki zawieszonej nad fabułą. Pierwszy odcinek drugiego sezonu sugeruje, że będzie on bardziej przyziemny, obleczony zupełnie innym klimatem. Pozostały jednak niezrównane zdjęcia, które zimnym okiem obserwują lokacje, oddając charakter fabuły. Tym razem jednak zamiast bezdroży, obrzeży, mamy miasto ze wszystkimi jego mrocznymi zaułkami i wijącymi się ulicami.
Jeżeli okaże się, że pierwszy sezon Detektywa nie był dziełem przypadku, a Nic Pizzolatto zrealizuje równie dobry drugi sezon, to będę pod ogromnym wrażeniem, bowiem okaże się, trafimy na nowego rozdającego karty w strefie kryminalnych produkcji. Facet, który zaczynał od pisania powieści, szybko zadomowił się w świecie telewizji i ma szansę zdominować ten rynek. Na to przyjdzie nam jednak jeszcze poczekać. Pierwszy odcinek drugiego sezonu nastraja optymistycznie, niemniej na razie pozostaje lekki niedosyt i rozczarowanie (być może powodowane przyzwyczajeniem do charakteru pierwszego sezonu). Czekam jednak z niecierpliwością, co przyniosą kolejne odcinki.
Ci, którzy śledzili losy tego serialu z zainteresowaniem wiedzą, że w drugim sezonie niestety nie ujrzymy już tych samych bohaterów i wcielających się w nich aktorów. Przyznam, że dla mnie to przykra informacja, trudno było mi sobie wyobrazić Detektywa bez Harrelsona i McConaugheya. Zupełnie nowa historia, nowy reżyser, nowi aktorzy - to budziło moją ciekawość, ale i strach, że to już nie będzie to samo. Pozostał tylko Nic Pizzolatto - scenarzysta i twórca serialu. Czy to wystarczy, by znów powstał serial, który podbije serca widzów? Cóż, przekonamy się już niebawem. Na razie mamy za sobą pierwszy odcinek nowej serii, który jeszcze niewiele nam mówi, ale może już sugerować pewną jakość.
Na początek intro. Równie dobre, co w pierwszym sezonie. Widać, że stoją za nim odpowiedni ludzie. Jest klimatyczne, stonowane, mroczne. Opatrzone muzyką Leonarda Cohena "Nevermind" robi piorunujące wrażenie. Niektórzy fani są wściekli z powodu wykorzystania piosenki Cohena zamiast pojawiającej się w zwiastunie tajemniczej "The Only Thing Worth Fighting For" autorstwa młodziutkiej Lery Lynn. Moim zdaniem jednak "Nevermind" pasuje tu bardzo dobrze.
O samej fabule na dobrą sprawę trudno jeszcze powiedzieć cokolwiek sensownego. Poznajemy losy czterech osób, z czego na razie najmocniej zaakcentowana jest historia detektywa Raya Velcoro granego przez Colina Farrella. To przygnębiony mężczyzna, zmagający się z demonami przeszłości (jego żona została zgwałcona, a on wychowywał jej dziecko, które następnie chciała mu odebrać), nie panujący nad swoimi emocjami, nadużywający alkoholu, samotny. Farrell interesująco kreuje postać oszukanego przez życie człowieka, który sam nie był w porządku. Na razie to jednak za mało, by powiedzieć coś więcej.
Rachel McAdams wciela się w szeryf Ani Bezzerides, która nie potrafi ułożyć sobie życia osobistego. Kłóci się z siostrą, która uzależniona jest od narkotyków, a teraz wplątuje się jeszcze w występy w filmach pornograficznych. Ich ojciec, guru religijnej sekty, zdaje się być odcięty od ich życia. Bezzerides sprawia wrażenie pracoholiczki, której życie zdążyło już dać w kość. Podobnie jak Velcoro, Bezzerides to na razie także postać schematyczna, choć McAdams ma potencjał by ją rozwinąć. Zobaczymy, jak dalej potoczą się jej losy.
Trzecim stróżem prawda w nowym sezonie Detektywa jest policjant drogówki Paul Woodrugh, grany przez Taylora Kitscha. Moim zdaniem to na razie najsłabsza postać. Podobnie jak inni bohaterowie, posiada swoją tajemnicę, niemniej aktorsko rozgrywa całość na jednej minie i na razie trudno mi uwierzyć, by w następnych odcinkach pokazał coś więcej. Jego bohater zostaje wysłany na przymusowy urlop po tym, jak na jaw wyszła jego niewyjaśniona sytuacja, w której podobno dał się przekupić propozycją seksualną.
Z kolei najbardziej przekonuje mnie postać gangstera-biznesmena Franka Semyona, w którego wciela się Vincent Vaughn. Kojarzony do tej pory z rolami w niezobowiązujących komediach wciela się w postać eleganckiego człowieka, starającego się o zajęcie wysokiej pozycji w mieście. Otoczony brudnymi sprawami, odgradza się od nich garniturem. Jest spokojny, ale z pewnością niebezpieczny - mówią o tym jego oczy. Semyon jest bardzo ambitny i wbrew pozorom sprawia wrażenie najnormalniejszego z całej czwórki. Pragnie zalegalizować swój biznes, jednak tajemnicza śmierć partnera krzyżuje jego plany.
Wspomniana śmierć, a w zasadzie morderstwo, krzyżuje także losy wszystkich bohaterów. Każdego z nich poznajemy na zakręcie, w trudnym życiowym położeniu. W kolejnych odcinkach przekonamy się, dokąd zaprowadzi ich sprawa, która właśnie zaczęła dotyczyć ich wszystkich.
Wierzcie mi, że oprócz samej ponurej, brutalnej historii, niewiele zostało tutaj z pierwszego Detektywa. Inny jest reżyser - za pierwsze odcinki drugiej serii odpowiada Justin Lin, czyli pan od kilku części Szybkich i Wściekłych. To może budzić obawy, ale po pierwszym odcinku jestem spokojny, Lin nie dał się porwać adrenalinie i robi na razie to, co jego poprzednik - prowadzi spokojną narrację i skrupulatnie, powoli zawiązuje intrygę. Nie ma już filozoficznych rozważań i metafizycznej chmurki zawieszonej nad fabułą. Pierwszy odcinek drugiego sezonu sugeruje, że będzie on bardziej przyziemny, obleczony zupełnie innym klimatem. Pozostały jednak niezrównane zdjęcia, które zimnym okiem obserwują lokacje, oddając charakter fabuły. Tym razem jednak zamiast bezdroży, obrzeży, mamy miasto ze wszystkimi jego mrocznymi zaułkami i wijącymi się ulicami.
Jeżeli okaże się, że pierwszy sezon Detektywa nie był dziełem przypadku, a Nic Pizzolatto zrealizuje równie dobry drugi sezon, to będę pod ogromnym wrażeniem, bowiem okaże się, trafimy na nowego rozdającego karty w strefie kryminalnych produkcji. Facet, który zaczynał od pisania powieści, szybko zadomowił się w świecie telewizji i ma szansę zdominować ten rynek. Na to przyjdzie nam jednak jeszcze poczekać. Pierwszy odcinek drugiego sezonu nastraja optymistycznie, niemniej na razie pozostaje lekki niedosyt i rozczarowanie (być może powodowane przyzwyczajeniem do charakteru pierwszego sezonu). Czekam jednak z niecierpliwością, co przyniosą kolejne odcinki.
-- Simon
No tak, dorównać sezonowi pierwszemu praktycznie nie sposób, ale i tak będę ten serial śledził z zapartym tchem. Mam nadzieję, że dostanę przynajmniej namiastkę tego co pokazano wcześniej. Z całą pewnością wystarczy to, żeby się dobrze bawić - a jeśli nie, wrócę do początków serii :)
OdpowiedzPo jednym odcinku mam mieszane uczucia, ale oczekiwania ogromne. I choć tęsknię za tamtym klimatem i za Harrelsonem oraz McConaugheyem, to jednak pójście w inną stronę w drugim sezonie może okazać się strzałem w dziesiątkę. Poczekamy, zobaczymy :)
Obsady z pierwszego sezonu nikt nie zastąpi. Nie wiem jak by Farrell, McAdams, Kitsch i Vaughn się dwoili i troili, to duetowi Harrelson - McConaugheyu raczej nie dorównają.
Myślę, że nie ma co rzucać sądów po pierwszym odcinku. Przed nami jeszcze dziewięć godzin, więc nie raz możemy zbierać szczękę z podłogi.
Moim zdaniem jest bardzo ciekawie. Jasne, że oczekiwania po 1 sezonie są ogromne i teraz może być z tego powodu niedosyt, ja też tęsknię za McConaugheyem, ale naprawdę mi się to podoba. Farrell bardzo dobry
OdpowiedzMyślę, że kilka pierwszych odcinków pozwoli już określić jakość tego serialu. Wierzę, że będzie dobrze
Vince Vaughn faktycznie najbardziej przekonujący. Przyzwyczaiłem się, że grywa nieco fajtłapowatych facetów, a tu proszę, szyk, wdzięk, elegancja, i to zło za oczami. Ciekaw jestem tej postaci
OdpowiedzFaktycznie Vaughn robi wrażenie, jednak sądzę że Kelly Reilly wcielająca się w żonę Semyona jest bardziej intrygująca, choć nie zauważana. Sądzę, że ona odegra jeszcze sporą rolę w kształtowaniu fabuły.
Mnie niestety kompletnie do seriali nie ciągnie, więc nie jestem w stanie się wypowiedzieć :)
OdpowiedzKażdy z nas ma różne gusta i nie wszyscy muszą się fascynować serialem Detektyw :)