Cykl: [Seriale]
Fargo
Reżyseria: Adam Bernstein
Obsada: Martin Freeman, Billy Bob Thornton, Colin Hanks, Bob Odenkirk i inni
Muzyka: Jeff Russo
Zdjęcia: Matthew J. Lloyd
Kraj: USA
Gatunek: Dramat, Kryminał
Rok produkcji: 2014
Prawie dwadzieścia lat temu bracia Coen przedstawili światu jeden ze swoich najlepszych filmów - Fargo. Obraz nakręcony w 1996 roku dzisiaj uchodzi już za kultowy. Był tam kapitalny, pokręcony Steve Buscemi, który razem z zabójczo obojętnym Peterem Stormare stworzył niezapomniany duet groteskowych porywaczy. Był fajtłapowaty William H. Macy, który łaknął od życia więcej, niż było mu dane i wplątał się w prawdziwe bagno. Była wreszcie Frances McDormand, która zagrała bodaj swoją rolę życia, wcielając się w policjantkę w ciąży. Jej końcowy monolog wypowiedziany w akompaniamencie muzyki Cartera Burwella, w całym swym banale i prostocie, do dzisiaj wywołuje ciarki na plecach. Świetna fabuła opleciona czarnym humorem, po jaki potrafią sięgać tylko Coenowie, do tego nagromadzenie absurdu, ironii, groteski i niezapomniany mroźny, zimowy klimat. Fargo w niezwykły, niecodzienny sposób opowiadało o rzeczach podstawowych, najprostszych wartościach, i aż dziw bierze, że nikt przed nimi nie nakręcił takiego filmu. Teraz zaś, po latach, gdy dzieło Coenów zdążyło się już nieco zakurzyć, stacja FX postanowiła zrealizować serial o tym samym tytule, który jednak posiadałby zupełnie nową fabułę. Merytoryczną pieczę nad całością objęli Coenowie, a w obsadzie znaleźli się m.in.: znany z Martin Freeman, Billy Bob Thornton i Bob Odenkirk.
Trzeba przyznać, że twórcy dobrze wiedzieli, co robią. Od początku mamy nieodparte wrażenie, jakbyśmy obcowali ze starym dziełem braci Coen, scenarzysta i reżyserzy znakomicie wzorowali się na tamtym obrazie, potrafiąc bez problemu oddać jego klimat. Jednocześnie podążają w kierunku świeżości, nawet jeśli fabularny punkt wyjścia jest podobny, to jednak twórcy nie powielają scenariuszowych zagrywek i z czasem zmierzają w zupełnie inną stronę. W rezultacie po części jest to Fargo, jakie znamy (nie czujemy się w tym świecie obco, wiemy czego się spodziewać), a po części coś zupełnie nowego (fabuła nieustannie zaskakuje i nie sposób przewidzieć ruchów scenarzysty). Efekt jest niezwykle zadowalający i chociaż jako widz i fan braci Coen, podchodziłem do serialu bardzo sceptycznie, to wystarczył jeden odcinek, by dać się wciągnąć w tę grę. I o to chodzi.
Prawie dwadzieścia lat temu bracia Coen przedstawili światu jeden ze swoich najlepszych filmów - Fargo. Obraz nakręcony w 1996 roku dzisiaj uchodzi już za kultowy. Był tam kapitalny, pokręcony Steve Buscemi, który razem z zabójczo obojętnym Peterem Stormare stworzył niezapomniany duet groteskowych porywaczy. Był fajtłapowaty William H. Macy, który łaknął od życia więcej, niż było mu dane i wplątał się w prawdziwe bagno. Była wreszcie Frances McDormand, która zagrała bodaj swoją rolę życia, wcielając się w policjantkę w ciąży. Jej końcowy monolog wypowiedziany w akompaniamencie muzyki Cartera Burwella, w całym swym banale i prostocie, do dzisiaj wywołuje ciarki na plecach. Świetna fabuła opleciona czarnym humorem, po jaki potrafią sięgać tylko Coenowie, do tego nagromadzenie absurdu, ironii, groteski i niezapomniany mroźny, zimowy klimat. Fargo w niezwykły, niecodzienny sposób opowiadało o rzeczach podstawowych, najprostszych wartościach, i aż dziw bierze, że nikt przed nimi nie nakręcił takiego filmu. Teraz zaś, po latach, gdy dzieło Coenów zdążyło się już nieco zakurzyć, stacja FX postanowiła zrealizować serial o tym samym tytule, który jednak posiadałby zupełnie nową fabułę. Merytoryczną pieczę nad całością objęli Coenowie, a w obsadzie znaleźli się m.in.: znany z Martin Freeman, Billy Bob Thornton i Bob Odenkirk.
Trzeba przyznać, że twórcy dobrze wiedzieli, co robią. Od początku mamy nieodparte wrażenie, jakbyśmy obcowali ze starym dziełem braci Coen, scenarzysta i reżyserzy znakomicie wzorowali się na tamtym obrazie, potrafiąc bez problemu oddać jego klimat. Jednocześnie podążają w kierunku świeżości, nawet jeśli fabularny punkt wyjścia jest podobny, to jednak twórcy nie powielają scenariuszowych zagrywek i z czasem zmierzają w zupełnie inną stronę. W rezultacie po części jest to Fargo, jakie znamy (nie czujemy się w tym świecie obco, wiemy czego się spodziewać), a po części coś zupełnie nowego (fabuła nieustannie zaskakuje i nie sposób przewidzieć ruchów scenarzysty). Efekt jest niezwykle zadowalający i chociaż jako widz i fan braci Coen, podchodziłem do serialu bardzo sceptycznie, to wystarczył jeden odcinek, by dać się wciągnąć w tę grę. I o to chodzi.
Poznajemy Lestera Nygaarda, który jest ofermą. Pogrążony w kompleksach, pozbawiony pewności siebie, tłamszony jest przez wymagającą żonę. Męczy go wizerunek brata, któremu w życiu wszystko się układa. Sam nie potrafi nawet naprawić szwankującej pralki, co jego żona nieustannie będzie mu wypominać. Podobieństwo tej postaci do bohatera granego w oryginale przez Macy'ego jest widoczne na pierwszy rzut oka. To niemal bracia bliźniacy. Sam Martin Freeman jest tutaj uroczy w tej swojej nieudolności. Szybko zaczynamy żywić do niego sympatię i kibicować jego poczynaniom, ale to znakomita zagrywka ze strony twórców, gdyż Nygaard jest w gruncie rzeczy... antybohaterem. Pobity przez dawnego znajomego, szczycącego się seksualnymi relacjami z jego żoną, Lester trafia do szpitala, gdzie spotyka tajemniczego i sztywnego jak kołek Lorne'a Malvo. W tej roli świetny Billy Bob Thornton. Jest cichy, a jednocześnie bardzo charyzmatyczny, przez co diabelnie niebezpieczny. W czasie krótkiej, zdawałoby się niezobowiązującej rozmowy na oddziale, wydobywa z Nygaarda ukrytą gdzieś wewnątrz żądzę zemsty i zmusza go do zaangażowania się we własną historię. Można nawet powiedzieć, że ma szczytny cel - dodać fajtłapie pewności siebie i uczynić z niego mężczyznę. Niestety, nie tędy droga, wybory jakich dokonają obaj panowie, wywołają lawinę wydarzeń, których nie sposób zatrzymać. Na zimnokrwistym i brutalnym mordercy Malvo kolejne trupy nie będą robiły wrażenia, lecz Lester wpląta się w coś, co całkowicie odmieni jego życie. I nie będzie już odwrotu.
Na drugim biegunie mamy samotną policjantkę, która jest bardzo dobra w swoim fachu, lecz brakuje jej charyzmy. Ona z kolei tłamszona jest przez nieudolnego i naiwnego przełożonego, który nie ma pojęcia o tym, jak łapać przestępców. Dotychczas spokojnym miasteczkiem Bemidji wstrząsają wiadomości o kolejnych morderstwach, a policja zupełnie nie wie, jak sobie z tym poradzić. Nasza bohaterka wyrywa się na przód, bada kolejne tropy i wie, w którym kierunku podążać, lecz nieustannie wstrzymywana jest przez szeryfa, który w końcu zabrania jej zajmować się sprawą. To ciekawy motyw, który świetnie sprawdza się na ekranie dzięki dobrej grze Allison Tolman i Boba Odenkrirka: dylemat pomiędzy posłuszeństwem, a schwytaniem mordercy, rozdźwięk pomiędzy pokorą i ambicją. Tutaj każda decyzja będzie miała znaczenie.
Serial, podobnie jak film, jest idealnie wyważony pod względem klimatu. Z jednej strony mamy tu do czynienia z taką ilością absurdu, że w innych sytuacjach pozostawałoby tylko złapać się za głowę. Z drugiej produkcja jest jak najbardziej poważna i porusza wiele trudnych tematów. Zestawienie ze sobą tej powagi z czarnym humorem i gorzką ironią niewielu twórcom mogłoby wyjść na dobre. To jednak wymaga sporego wyczucia, aby umiejętnie balansować na krawędzi i nigdy nie przekraczać granicy dobrego smaku. Przy takim scenariuszu niewiele brakuje, aby zrobić z serialu żenujące widowisko, dlatego naprawdę należy pochwalić twórców oraz aktorów, którzy pociągnęli te przedziwne, barwne postaci i pozwolili nam uwierzyć w ich historie. Warto w tym kontekście jeszcze wspomnieć o niezwykłej parze morderców, z których jeden jest głuchoniemy. Ich perypetie i zachowania dostarczają wielu komicznych sytuacji.
Jak już napisałem wcześniej, choć punkt wyjścia jest podobny, to jednak fabularnie serial nie ma praktycznie nic wspólnego z filmem. Poza jednym wyjątkiem: scena z walizką stanowi bezpośrednie nawiązanie do obrazu Coenów i stanowi miłe mrugnięcie okiem do fanów. Lecz takich pomniejszych mrugnięć jest więcej, zresztą nie tylko do samego Fargo, ale i do innych filmów braci. Można się chociażby doszukiwać podobieństw pomiędzy postacią Lorne'a Malvo a Antonem Chigurhem z To nie jest kraj dla starych ludzi. Film i serial łączy z kolei przede wszystkim klimat oraz wydźwięk. To po raz kolejny jest opowieść o tym, jak bardzo nie potrafimy docenić piękna własnego życia, codzienności i tego, co nas otacza. Podobnie, jak Frances McDormand w oryginale, tak i tutaj bohaterka grana przez Allison Tolman ma okazję wygłosić swój monolog do schwytanego przestępcy: "i po co to wszystko?" - pyta na końcu.
Fargo niestety ma też jednak swoje wady. Przede wszystkim jest tu zbyt duże nagromadzenie wątków, spośród których nie wszystkie trzymają w napięciu w równym stopniu. Chociażby losy dwójki agentów FBI prezentują się dość mizernie i zdają się być doczepione na siłę. Podobnie sprawa się ma ze strachliwym policjantem Grimlym i jego córką. Co prawda wątek w kontekście całości wydaje się być potrzeby, ale postać grana przez Colina Hanksa jest irytująca. Wątków jest dużo i im dalej w las, tym można mieć wrażenie, że twórcy coraz mniej nad wszystkim panują i chyba nie mieli jednego pewnego pomysłu, jak to wszystko zakończyć. Finałowe odcinki paradoksalnie dostarczają coraz mniej napięcia i przynoszą lekkie rozczarowanie.
Pomimo wszystko Fargo jest serialem, który warto obejrzeć. Posiada wszystko to, co miał film braci Coen, ale także ma w sobie wiele świeżości, a nowa fabuła sprawdza się bardzo dobrze. Ogromną zaletą są aktorzy: Martin Freeman i Billy Bob Thornton dosłownie brylują na ekranie. Ta produkcja to kolejny dowód na to, że telewizja zaczyna mieć coraz więcej do powiedzenia, a kino grzęznące w swoim marazmie niekończących się sequeli i remake'ów, powoli zyskuje silnego konkurenta.
-- Simon
PODAJ DALEJ →